Była noc. Cała wataha była pogrążona we śnie. Tylko ja jakoś dziwnie nie czułam się zmęczona. Patrzyłam na migocące w oddali gwiazdy. Nagle usłyszałam dziwny hałas. To byli ludzie. Postanowiłam na razie być cicho. Chwilę później poczułam zapach dymu i ujrzałam ogień. W samą porę obudził się mój ojciec, wódz stada. Głośno zawył i całe stado zerwało się na równe nogi. Wataha zorientowała się, co się dzieje. Wszyscy zaczęli krzątać się po polu bitwy. Na szczęście szybko się ogarnęliśmy i zaczęliśmy uciekać. Gorączkowo szukałam rodziny, lecz na próżno. Zabrałam ze sobą tylko brata, Daretha. Był on już poparzony. Mimo wszystko nie poddawaliśmy się i biegliśmy dalej. W końcu straciłam poczucie czasu. Upadłam na trawę i zasnęłam. Gdy się obudziłam był ranek. Nagle poczułam głód. Od dawna nie miałam nic w ustach. Postanowiłam wyruszyć na polowanie. Ku mojemu zdziwieniu nigdzie nie było żywej duszy. Wtem poczułam woń Daretha. Zaczęłam za nim węszyć.
~
Dotarłam do gęstwiny. Nic tam nie było, ale nadal czułam zapach mojego brata. Nagle powiał wiatr i ujrzałam przed sobą lezącego Daretha. Podbiegłam do niego. Po chwili powiedziałam:
- Dareth, słyszysz mnie?! To ja Skylor! Dareth!
- Siostro! - powiedział słabym głosem mój brat.- Idź szukać nowej watahy beze mnie. Ja już odchodzę... - dodał po chwili.
- Nie! Dareth, nie wolno ci tak mówić! - krzyknęłam. - Dareth! - jeszcze raz zawołałam.
Byłam pogrążona w żałobie, ale ruszyłam w dalszą drogę. Po kilku dniach natrafiłam na przystojnego basiora chodzącego po lesie. Zapoznaliśmy się, a on zaprowadził mnie do swojej watahy o pięknej nazwie, "The Rising Sun". Przedstawił mnie swojej Alfie, a ona pozwoliła mi zostać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz