Otworzyłam oczy i wyrwałam się z przemyśleń. Niebo było szare, a od rana nie spotkałam żywej duszy. Jakby nagle wszyscy wyparowali. Musiałam zająć się swoją pracą. W końcu, niedawno awansowałam na szeryfa. Jest to duża odpowiedzialność, a do tego to tylko okres próbny. Musiałam się więc postarać.
Zaczęłam się rozglądać. Skoro nie widziałam wilków, to dziś zajmę się najpierw terenami. Nie pozostało mi nic innego jak tylko sprawdzić czy wszystko jest okej. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam na północne terytoria.
Mój chód był szybki i zdecydowany. Mimo mizernej pogody czułam się dość dobrze. Nieraz przecież w taką pogodę wolałabym zostać w jaskini, pod moimi skórami z niedźwiedzia. Jednak dzisiaj było inaczej. Nie przeszkadzały mi chmury czy prawdopodobieństwo burzy. Moje myśli kierowałam w stronę odpoczynku. W końcu ja rzadko miewam dobry humor.Biegłam w wyznaczonym sobie kierunku i nie zatrzymywałam się. Wolałam mieć to za sobą.Nie minęło sporo czasu a ja już mogłam przeczesywać tutejsze miejsca. Nic nie zbudziło moich podejrzeń. Do chwili. Usłyszałam jak cienka gałązka pęka pod czyimś ciężarem. Odwróciłam się gwałtownie. Jakieś 10 metrów ode mnie, w krzakach siedziało jakieś zwierzę. Nie miałam nawet ochoty się z tym kimś bawić. Skupiłam wzrok na roślinności, w której się ukrył nieproszony gość. Zmrużyłam oczy. Po chwili usłyszałam ryk, a raczej krzyk. Z zieleniny wyskoczył lampart. Tarzał się po ziemi nie przerywając swoich wrzasków. Zbliżyłam się do niego i zakończyłam iluzję. Leżał przede mną, spocony i zdyszany.
-Podobała ci się ta perspektywa?- wyszczerzyłam kły w jego stronę.
Mój chód był szybki i zdecydowany. Mimo mizernej pogody czułam się dość dobrze. Nieraz przecież w taką pogodę wolałabym zostać w jaskini, pod moimi skórami z niedźwiedzia. Jednak dzisiaj było inaczej. Nie przeszkadzały mi chmury czy prawdopodobieństwo burzy. Moje myśli kierowałam w stronę odpoczynku. W końcu ja rzadko miewam dobry humor.Biegłam w wyznaczonym sobie kierunku i nie zatrzymywałam się. Wolałam mieć to za sobą.Nie minęło sporo czasu a ja już mogłam przeczesywać tutejsze miejsca. Nic nie zbudziło moich podejrzeń. Do chwili. Usłyszałam jak cienka gałązka pęka pod czyimś ciężarem. Odwróciłam się gwałtownie. Jakieś 10 metrów ode mnie, w krzakach siedziało jakieś zwierzę. Nie miałam nawet ochoty się z tym kimś bawić. Skupiłam wzrok na roślinności, w której się ukrył nieproszony gość. Zmrużyłam oczy. Po chwili usłyszałam ryk, a raczej krzyk. Z zieleniny wyskoczył lampart. Tarzał się po ziemi nie przerywając swoich wrzasków. Zbliżyłam się do niego i zakończyłam iluzję. Leżał przede mną, spocony i zdyszany.
-Podobała ci się ta perspektywa?- wyszczerzyłam kły w jego stronę.
Spojrzał na mnie tylko i spróbował wstać. Nie przeszkadzałam mu
-Nie przychodzę w złych zamiarach! Jestem tylko zwykłym podróżnikiem i handlarzem!- wydobyło się z jego pyska
-Nie przychodzę w złych zamiarach! Jestem tylko zwykłym podróżnikiem i handlarzem!- wydobyło się z jego pyska
-Mało mnie to obchodzi. Jestem strażnikiem terenów na które wkraczasz. Masz się natychmiast oddalić!
-Nie atakuj mnie!
-Wystarczyła marna sztuczka abyś już wił się na ziemi, po co miałabym cię atakować?
-Nikt nigdy nie odbiera mnie dobrze. Zawsze muszę uciekać. Wszyscy, ale to wszyscy chcą się mnie pozbyć i atakują!
-Ja tego nie zrobię. Widzę, że nie muszę robić ci krzywdy. Odejdź dopóki mam cierpliwość.
Widziałam, że nie chciał walczyć. Spojrzał tylko na mnie zielonymi oczami i szepnął coś pod nosem. Czułam mrowienie w całym ciele. Nim się obejrzałam sypnął we mnie proszkiem i zniknął, jakby nigdy się nie pojawił. W jednym momencie poczułam jakby coś we mnie uderzyło. Zakręciło mi się w głowie, lecz zaraz potem jakbym dostała zastrzyku energii. Wydawało mi się jakbym się napiła jakiegoś eliksiru. Otrzepałam się i zaczęłam biec w stronę jaskini Saikhan'a. Miałam pewne plany, wiedziałam, że nie mogę ufać temu co we mnie wstąpiło, ale ta ikra sprawiała, że przestawałam o tym myśleć.
Mięśnie łap pracowały, ale ja chciałam biec coraz szybciej. Cokolwiek zrobił tamten kot, sprawił, że zstąpiła na mnie niezmierzona siła witalna.
Pokonywałam zarośla, kopce, obalone gałęzie, głazy czy strumyki. Terytorium było dość spore, lecz to nie sprawiało mi problemu.
Słońce było w zenicie, kiedy dotarłam do Alfy. Siedział w głębi jaskini. Weszłam żwawym krokiem. Basior obrócił się w moim kierunku
-Witaj Blau, chcesz czegoś?
-Tak. Wykonałam dzisiejsze obowiązki. Nikt nie przekracza naszych terenów, a miedzy wilkami panuje spokój
-Jak mniemam chcesz wolny dzień?- uniósł brew
-Jeśli mogę. Chciałabym się jakoś wyżyć na otoczeniu, potrenować. Rozumiesz?- basior kiwnął tylko łbem
-Masz moją zgodę. Dzisiaj jesteś wolna od obowiązków.
Uśmiechnęłam się pod nosem na samą myśl o chwilowym wolnym i możliwościach wykorzystania tego czasu. Odwróciłam się i chciałam już wyjść. Zatrzymał mnie głos Saikhan'a.
-Poczekaj.- podszedł do mnie- Możesz coś jeszcze zrobić?- kiwnęłam głową- Potrzebuję kogoś do pewnego zadania. Nadasz się doskonale. Masz tu wielki atut, że znasz się na iluzji. Mogłabyś udać się do "Lasu Iluzji"?
-Oczywiście. Często tam bywam
-Cieszę się. Będziesz musiała tam poszukać pewnej rzeczy. Artefaktu.
-Jak wygląda- musiałam poznać jak najwięcej szczegółów
-Przypomina jajo, jest średniej wielkości, szare, połyskuje na fioletowo.
-Dobrze, a do czego służy?
-Najpierw go przynieś. Reszty dowiesz się później. Masz moje błogosławieństwo. Kexzai Osnya Vesi- powiedział i wręczył mi dziwny amulet.
Był staranie wykonany. Smukły i gładki. Nie był też kruchy. Zrobiony z materiału, którego nie znam. Na środku był jakby jakiś ptak, który na swym grzbiecie miał owalny, piękny, niebieski kamień. Zawiesiłam go na szyję.
-Wspomnisz chociaż o mocy tego?- uniosłam brew.
-Dowiesz się w swoim czasie. A teraz mam jeszcze kilka ważnych spraw na głowie.
Kiwnęłam na pożegnanie. Zostałam sama, gdyż samiec już się oddalił. Postanowiłam zrobić to samo. Tym razem kierowałam się do mojej groty.
Była tylko jakieś 1.5 kilometra na zachód od miejsca, z którego wracałam więc znalazłam się tam raz dwa.
Wzięłam małą, skórzaną torbę, którą kiedyś wykonałam w podróży. Zdjęłam amulet, który dostałam i włożyłam go do ów rzeczy. Na razie nie był mi przecież potrzebny.
Wyszłam z jaskini i zobaczyłam przed nią leżącego mojego przyjaciela- Thanatora imieniem Eltru
-Wspomnisz chociaż o mocy tego?- uniosłam brew.
-Dowiesz się w swoim czasie. A teraz mam jeszcze kilka ważnych spraw na głowie.
Kiwnęłam na pożegnanie. Zostałam sama, gdyż samiec już się oddalił. Postanowiłam zrobić to samo. Tym razem kierowałam się do mojej groty.
Była tylko jakieś 1.5 kilometra na zachód od miejsca, z którego wracałam więc znalazłam się tam raz dwa.
Wzięłam małą, skórzaną torbę, którą kiedyś wykonałam w podróży. Zdjęłam amulet, który dostałam i włożyłam go do ów rzeczy. Na razie nie był mi przecież potrzebny.
Wyszłam z jaskini i zobaczyłam przed nią leżącego mojego przyjaciela- Thanatora imieniem Eltru
Samiec natychmiastowo wstał i udał się w moją stronę. Na jego pysku widziałam zdanie: "Weź mnie ze sobą!"
Spojrzałam a niego. Do mojego ulubionego miejsca w watasze miałam dobre kilka kilometrów. Mogłam od razu tam być używając teleportacji, ale to nie moja działka. Jeszcze bym łapę miała na grzbiecie, a ogon na pysku!
Poprosiłam 2,5 metrowego stwora aby się położył. Wskoczyłam na jego grzbiet, uważając aby nie spaść z jego błyszczącej skóry. Sześć umięśnionych łap podniosło nas z ziemi. Dałam mu znak aby ruszył, sama trzymając się jego a'la czułek. Od razu poczułam przypływ powietrza na pysku. Mój towarzysz gnał z nadzwyczajną prędkością. Dopiero po paru minutach postanowiłam się go puścić i dać się ponieść adrenalinie...
Nie minęło pół godziny, a nawet 15 minut a już byliśmy na miejscu. Zeskoczyłam z grzbietu Eltru. Spojrzałam na las. Fioletowe drzewa i ta poświata.
-Katpe- powiedziałam. Samiec nie był zadowolony, lecz usłuchał i odszedł. Kiedy tylko miałam wolną chwilę przychodziłam tutaj. Często było to w nocy, a teraz będzie coś kilka godzin przed zachodem. Jednak tam, rzadko widuje się słońce.
Pewnym krokiem weszłam na jedną ze ścieżek. Wybrałam tą, która była mi nieznana. Skoro szukałam czegoś o czym nie wiedziałam to na pewno nie spotkałabym tego w miejscach, które znam na pamięć.
Droga, którą obrałam była długa i z każdym krokiem czułam dziwną atmosferę. Jakby ktoś lub coś...
Jednak nie! Rzadko spotykam tu dziwne stworzenia. Zapewne tylko mi się wydaje, albo jakiś króliczek z rogami biega w krzakach.
Przyśpieszyłam kroku.
~Po zachodzie słońca...~
Kilka nikłych światełek doprowadziło mnie do małej, częściowo odsłoniętej polany. Było tam obalone drzewo. Zatrzymałam się na środku i spojrzałam w górę. Widziałam powoli wyłaniające się gwiazdy. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak długo tu przebywam.Odłożyłam torbę na pień i przypatrzyłam się w niebo. Usłyszałam ciche kroki, jakieś 10 metrów za mną..To pewnie iluzja, w końcu to to miejsce. Rozluźniłam się. Czułam się spragniona. Wstałam aby wziąć łyk ze strumienia, który powinien być gdzieś niedaleko. Dopiero wtedy zorientowałam się, że władam iluzją. Czyli to coś jest prawdziwe!Po moich plecach przeszły ciarki, a zimny dreszcz przeszył moje ciało. Odwróciłam się i zobaczył okropne stworzenie. Miało kilka metrów wysokości.
Był zgarbiony. Jego ciało było koloru skalistego z zielonymi pręgami. Ogon był długi na kolejne kilka metrów, a same przednie kończyny chude i zakończone ostrymi jak mało co pazurami.
Tylne łapy, czy jak mogę to nazwać, były zgięte jak u kangura. Pod długimi, szpiczastymi uszami, którymi musiał wszystko słyszeć chowały się przerażająco żółte źrenice. Na pewno widział w ciemności. Dodatkowo ta paszcza... Była jakby rozdzielona na 3 części. Na każdej była masa zębów. Stał 15 metrów ode mnie, jednak wyraźnie czułam jego śmierdzący oddech i widziałam, że ciało jest muskularne. Zrobił krok do przodu, czułam, że ziemia chce mnie wyrzucić w powietrze, a sam osobnik chce włamać mi się do umysłu.Musiałam uczynić to samo. Rzuciłam iluzję, lecz ten nadal podchodził. To nie działało! Zapomniałam o tym, że na stworzenia z tego lasu żadna iluzja nie działa! Teraz zaczęłam żałować, że nie ma przy mnie Eltru. Wtedy coś sobie przypomniałam. Amulet! Nie wiem do czego służy, może właśnie on mi pomoże! Jednak schowałam go do torby. Popełniłam wielki błąd.Wpatrując się w potwora zaczęłam powoli podchodzić do błogiej rzeczy. Straciłam go na chwilę z oczu. Wyskoczył i pojawił się przed pniem. Czułam pulsujący ból w głowie. Nadal próbował się tam wedrzeć. Najwidoczniej zauważył, że to nic nie da, bo skoczył w moją stronę. Odskoczyłam lecz poczułam ból. Z mojego lewego barku wydobywała się ciepła ciecz. To choler*two mnie zraniło! Niebawem sierść na mojej łapie była już czerwona. Chciałam wykorzystać moment i przedostać się do drzewa. Zaczęłam biec, lecz to coś było ode mnie szybsze. Złapało mnie za ogon i uniosło do góry. Patrzyłam teraz w jego ślepia. Ryknęło na mnie. W tej chwili czułam tylko ból, rana na kończynie, próba dostania się do mego umysłu i to, że mój ogon prawie został wyrwany. Wisiał tylko dzięki skórze, kość zniszczona. Nie wiem dlaczego, ale dzisiejsza energia mnie opuściła. Ten p*eprzony kocur! Teraz jestem słabsza. Muszę odpocząć. Nawet wisząc tu, tylko na chwilę zamknąć oczy. Straciłam tez nagle wolę walki. Przydałoby się poddać...Poczułam ciarki. Zrobiło mi się zimno. Nienawidziłam tego uczucia. Może to ono sprawiło, że chciałam znowu walczyć? Aby powstrzymać chłód? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Lecz tylko dzięki temu czemuś odżyłam. Sypnęłam potworowi iskry w oczy i wyrwałam mu się. Ból powrócił. Ogon wisiał teraz jak worek. Prawie nie było widać, ze był uszkodzony. Bowiem okaleczył mnie od środka. Niekończące się uczucie mrozu nie pozwalało mi się poddać. Wykorzystałam resztki sił i stworzyłam ognistego klona. Zobaczyłam, że stoi obok mnie, a potem natychmiastowo skacze na obce mi stworzenie. Zachwiałam się. Dopiero teraz powróciłam do pełni zmysłów. Zdałam sobie sprawę, że to nie ja wydobyłam z siebie klona, chociaż był mój. To... amulet! Już o czystym umyśle dobiegłam do obalonego drzewa i założyłam medalion. Teraz zrozumiałam. Saikhan rzucając na mnie zaklęcie przypisał do mnie amulet. Już wiem jaką ma moc... Myślałam, że będzie bezużyteczny, a on w tym czasie uratował mi życie. Nie potrafiłam określić tej mocy, ona dodawała otuchy, jakby motywowała i nie pozwalała się poddać. To było jej sedno.Nie mogłam jednak dalej myśleć o tym wszystkim, teraz musiałam walczyć. Obolała, ranna czy nie, muszę przeżyć. Wisior błysnął, a ja zaczęłam emanować energią, na chwilę nie czułam bólu. Skoczyłam na stwora. Niestety pokonał mojego klona, lecz tym razem się nie poddałam. Jednym precyzyjnym cięciem przecięłam mu ścięgna tylnych kończyn. Upadł, jednak nadal był niebezpieczny. Stanęłam przed nim. Teraz to ja wlepiałam w niego wzrok. Moja żądza krwi...obudziła się! Unikając pazurów przewróciłam go na plecy. Szybkimi ruchami wskoczyłam na niego i rozcięłam brzuch, który zaczął obficie krwawić. Z zadowoleniem wyrwałam mu flaki. Wtedy umarł...Amulet przestał działać i znowu przeszył mnie ból. To były istne katusze, ale nie mogłam przerwać misji. Nie teraz..Zaczęłam iść przed siebie wlekąc ogon i wiedząc, że teraz nikt mi nie pomoże. Wtem rozbłysnęło za mną światło. Odwróciłam się. Przede mną stał basior. Był prawie dwa razy ode mnie większy i cały poharatany.
-Kim jesteś?!
-Koszmarem, Snem, Śmiercią, Życiem, Posłańcem, Zbawicielem...Zwał jak zwał. Dla ciebie jestem Obojętnością
-Jestem ranna, ale to nie oznacza, że przeżyjesz!- warknęłam
-Wiem czego szukasz.
-Mów dalej- postanowiłam wysłuchać jego propozycji.
-Ale najpierw powiedz dlaczego zabiłaś mojego zwierzaka.
-Będziesz bardziej martwy od niego jeśli zaraz nie zaczniesz gadać!- powiedziałam. Poczułam tylko uderzenie w głowę...
~Ocknęłam się.~
Byłam jakby na terenach watahy, tylko te były piękniejsze i bardziej żywsze.-Nic ci nie jest?- usłyszałam ciepły i miły głos. Wstałam. Nie czułam bólu, a to było tylko mrowienie. Basior uśmiechnął się do mnie.
-T-todum? Tato?!- jąkałam się. Przede mną stał samiec, który bronił mnie kiedy tylko mógł, ten po którym odziedziczyłam dobrą stronę mojego charakteru. Przytuliłam ojca. Nie widziałam go tak długo, ostatni raz przed tym jak...
-Witaj córeczko- odwzajemnił uścisk. Puściłam go. Patrzyłam po prostu jak się uśmiecha.
-Skoro ty, co z tą...?!-Kim?!-Moją matką?
-Nie jesteśmy w piekle. - zaśmiał się.
Zmrużyłam oczy i wycofałam się
-Czyli jesteśmy w niebie?- pokiwał głową. Dopiero teraz zorientowałam się, ze nie mam medalionu. - Szkoda tylko, że mój ojciec nie wierzył, że niebo istnieje- rzuciłam się na niego i przygniotłam z siłą do podłoża. Spojrzałam w oczy. W jednej chwili zrobiły się puste, wszystko zniknęło.
~Obudziłam się.~
Tym razem ból był już dość wyraźny. Tamten dziwny samiec przyglądał się mi. Amulet od Saikhana był na miejscu...
-To, to, czego szukasz- podsunął mi kamień, po który przybyłam. Wzięłam go. Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na niego spode łba. Pokazałam mu zęby. Prezent od alfy znów zabłyszczał. Skoczyłam na niego i szybkimi ruchami rozszarpałam jego ogromne ciało. Ze mną się nie zadziera, tym bardziej nie wkrada do umysłu...Włożyłam artefakt do torby i zarzuciłam ją przez łapę. Poczułam na chwilę ból gdyż wisior już nie działał.
-Nigdy nie kpij z mego ojca- rzuciłam do zwłok i obolała ruszyłam w stronę wyjścia. Teraz towarzyszyło mi uczucie zwycięstwa a zarazem strach, że w moim stanie nie dojdę do jaskini przywódcy.
~Nad świtem~
Weszłam do groty Saikhana. Odwrócił się i szybkim truchtem znalazł się obok mnie.-Przyniosłam to, co chciałeś.- wyjęłam przedmiot. Basior kiwnął głową. Wziął do pyska owalny kamień i dał znak aby iść za nim. Uczyniłam to. Położył go, a dookoła usypał okrąg ze sproszkowanej kości. Wziął coś co kształtem przypominało głowę jaszczura i rozbił kamień. Jego wnętrze rozbłysło. To wyglądało... jak galaktyka!Wziął jeden kawałek i dał mi go. Resztę schował.
-To, to- rzekł powolnym tonem
-O co w tym wszystkim chodzi?
-Potrzebujemy czegoś, a'la tarczy ochronnej. Spróbowałem skontaktować się duchem tych terenów
-W dość dziwny sposób- powiedziałam
-Owszem- uśmiechnął się lekko- Dziękuję za pomoc. Amulet i kawałek kamienia weź jako prezent.
-Dziękuję.
-I udaj się do medyka! Natychmiastowo
-Dobrze- powiedziałam i wyszłam z jaskini.
Pierwsze co zrobiłam to udałam się do mojego legowiska. Odłożyłam tam wszystkie rzeczy i opadłam na kamienną podłogę. Bark już nie krwawił, lecz nadal czułam ból. Dodatkowo ogon... choler*e katusze! Gdyby nie to, że mam tam grubą skórę... mięśnie od środka wyrwane, a kość złamana w kilku miejscach. Na szczęście ledwo widoczne. Do medyka udam się jutro. Teraz, choć na chwilę się zdrzemnę, we śnie zapomnę o bólu...
Tylne łapy, czy jak mogę to nazwać, były zgięte jak u kangura. Pod długimi, szpiczastymi uszami, którymi musiał wszystko słyszeć chowały się przerażająco żółte źrenice. Na pewno widział w ciemności. Dodatkowo ta paszcza... Była jakby rozdzielona na 3 części. Na każdej była masa zębów. Stał 15 metrów ode mnie, jednak wyraźnie czułam jego śmierdzący oddech i widziałam, że ciało jest muskularne. Zrobił krok do przodu, czułam, że ziemia chce mnie wyrzucić w powietrze, a sam osobnik chce włamać mi się do umysłu.Musiałam uczynić to samo. Rzuciłam iluzję, lecz ten nadal podchodził. To nie działało! Zapomniałam o tym, że na stworzenia z tego lasu żadna iluzja nie działa! Teraz zaczęłam żałować, że nie ma przy mnie Eltru. Wtedy coś sobie przypomniałam. Amulet! Nie wiem do czego służy, może właśnie on mi pomoże! Jednak schowałam go do torby. Popełniłam wielki błąd.Wpatrując się w potwora zaczęłam powoli podchodzić do błogiej rzeczy. Straciłam go na chwilę z oczu. Wyskoczył i pojawił się przed pniem. Czułam pulsujący ból w głowie. Nadal próbował się tam wedrzeć. Najwidoczniej zauważył, że to nic nie da, bo skoczył w moją stronę. Odskoczyłam lecz poczułam ból. Z mojego lewego barku wydobywała się ciepła ciecz. To choler*two mnie zraniło! Niebawem sierść na mojej łapie była już czerwona. Chciałam wykorzystać moment i przedostać się do drzewa. Zaczęłam biec, lecz to coś było ode mnie szybsze. Złapało mnie za ogon i uniosło do góry. Patrzyłam teraz w jego ślepia. Ryknęło na mnie. W tej chwili czułam tylko ból, rana na kończynie, próba dostania się do mego umysłu i to, że mój ogon prawie został wyrwany. Wisiał tylko dzięki skórze, kość zniszczona. Nie wiem dlaczego, ale dzisiejsza energia mnie opuściła. Ten p*eprzony kocur! Teraz jestem słabsza. Muszę odpocząć. Nawet wisząc tu, tylko na chwilę zamknąć oczy. Straciłam tez nagle wolę walki. Przydałoby się poddać...Poczułam ciarki. Zrobiło mi się zimno. Nienawidziłam tego uczucia. Może to ono sprawiło, że chciałam znowu walczyć? Aby powstrzymać chłód? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Lecz tylko dzięki temu czemuś odżyłam. Sypnęłam potworowi iskry w oczy i wyrwałam mu się. Ból powrócił. Ogon wisiał teraz jak worek. Prawie nie było widać, ze był uszkodzony. Bowiem okaleczył mnie od środka. Niekończące się uczucie mrozu nie pozwalało mi się poddać. Wykorzystałam resztki sił i stworzyłam ognistego klona. Zobaczyłam, że stoi obok mnie, a potem natychmiastowo skacze na obce mi stworzenie. Zachwiałam się. Dopiero teraz powróciłam do pełni zmysłów. Zdałam sobie sprawę, że to nie ja wydobyłam z siebie klona, chociaż był mój. To... amulet! Już o czystym umyśle dobiegłam do obalonego drzewa i założyłam medalion. Teraz zrozumiałam. Saikhan rzucając na mnie zaklęcie przypisał do mnie amulet. Już wiem jaką ma moc... Myślałam, że będzie bezużyteczny, a on w tym czasie uratował mi życie. Nie potrafiłam określić tej mocy, ona dodawała otuchy, jakby motywowała i nie pozwalała się poddać. To było jej sedno.Nie mogłam jednak dalej myśleć o tym wszystkim, teraz musiałam walczyć. Obolała, ranna czy nie, muszę przeżyć. Wisior błysnął, a ja zaczęłam emanować energią, na chwilę nie czułam bólu. Skoczyłam na stwora. Niestety pokonał mojego klona, lecz tym razem się nie poddałam. Jednym precyzyjnym cięciem przecięłam mu ścięgna tylnych kończyn. Upadł, jednak nadal był niebezpieczny. Stanęłam przed nim. Teraz to ja wlepiałam w niego wzrok. Moja żądza krwi...obudziła się! Unikając pazurów przewróciłam go na plecy. Szybkimi ruchami wskoczyłam na niego i rozcięłam brzuch, który zaczął obficie krwawić. Z zadowoleniem wyrwałam mu flaki. Wtedy umarł...Amulet przestał działać i znowu przeszył mnie ból. To były istne katusze, ale nie mogłam przerwać misji. Nie teraz..Zaczęłam iść przed siebie wlekąc ogon i wiedząc, że teraz nikt mi nie pomoże. Wtem rozbłysnęło za mną światło. Odwróciłam się. Przede mną stał basior. Był prawie dwa razy ode mnie większy i cały poharatany.
-Kim jesteś?!
-Koszmarem, Snem, Śmiercią, Życiem, Posłańcem, Zbawicielem...Zwał jak zwał. Dla ciebie jestem Obojętnością
-Jestem ranna, ale to nie oznacza, że przeżyjesz!- warknęłam
-Wiem czego szukasz.
-Mów dalej- postanowiłam wysłuchać jego propozycji.
-Ale najpierw powiedz dlaczego zabiłaś mojego zwierzaka.
-Będziesz bardziej martwy od niego jeśli zaraz nie zaczniesz gadać!- powiedziałam. Poczułam tylko uderzenie w głowę...
~Ocknęłam się.~
Byłam jakby na terenach watahy, tylko te były piękniejsze i bardziej żywsze.-Nic ci nie jest?- usłyszałam ciepły i miły głos. Wstałam. Nie czułam bólu, a to było tylko mrowienie. Basior uśmiechnął się do mnie.
-T-todum? Tato?!- jąkałam się. Przede mną stał samiec, który bronił mnie kiedy tylko mógł, ten po którym odziedziczyłam dobrą stronę mojego charakteru. Przytuliłam ojca. Nie widziałam go tak długo, ostatni raz przed tym jak...
-Witaj córeczko- odwzajemnił uścisk. Puściłam go. Patrzyłam po prostu jak się uśmiecha.
-Skoro ty, co z tą...?!-Kim?!-Moją matką?
-Nie jesteśmy w piekle. - zaśmiał się.
Zmrużyłam oczy i wycofałam się
-Czyli jesteśmy w niebie?- pokiwał głową. Dopiero teraz zorientowałam się, ze nie mam medalionu. - Szkoda tylko, że mój ojciec nie wierzył, że niebo istnieje- rzuciłam się na niego i przygniotłam z siłą do podłoża. Spojrzałam w oczy. W jednej chwili zrobiły się puste, wszystko zniknęło.
~Obudziłam się.~
Tym razem ból był już dość wyraźny. Tamten dziwny samiec przyglądał się mi. Amulet od Saikhana był na miejscu...
-To, to, czego szukasz- podsunął mi kamień, po który przybyłam. Wzięłam go. Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na niego spode łba. Pokazałam mu zęby. Prezent od alfy znów zabłyszczał. Skoczyłam na niego i szybkimi ruchami rozszarpałam jego ogromne ciało. Ze mną się nie zadziera, tym bardziej nie wkrada do umysłu...Włożyłam artefakt do torby i zarzuciłam ją przez łapę. Poczułam na chwilę ból gdyż wisior już nie działał.
-Nigdy nie kpij z mego ojca- rzuciłam do zwłok i obolała ruszyłam w stronę wyjścia. Teraz towarzyszyło mi uczucie zwycięstwa a zarazem strach, że w moim stanie nie dojdę do jaskini przywódcy.
~Nad świtem~
Weszłam do groty Saikhana. Odwrócił się i szybkim truchtem znalazł się obok mnie.-Przyniosłam to, co chciałeś.- wyjęłam przedmiot. Basior kiwnął głową. Wziął do pyska owalny kamień i dał znak aby iść za nim. Uczyniłam to. Położył go, a dookoła usypał okrąg ze sproszkowanej kości. Wziął coś co kształtem przypominało głowę jaszczura i rozbił kamień. Jego wnętrze rozbłysło. To wyglądało... jak galaktyka!Wziął jeden kawałek i dał mi go. Resztę schował.
-To, to- rzekł powolnym tonem
-O co w tym wszystkim chodzi?
-Potrzebujemy czegoś, a'la tarczy ochronnej. Spróbowałem skontaktować się duchem tych terenów
-W dość dziwny sposób- powiedziałam
-Owszem- uśmiechnął się lekko- Dziękuję za pomoc. Amulet i kawałek kamienia weź jako prezent.
-Dziękuję.
-I udaj się do medyka! Natychmiastowo
-Dobrze- powiedziałam i wyszłam z jaskini.
Pierwsze co zrobiłam to udałam się do mojego legowiska. Odłożyłam tam wszystkie rzeczy i opadłam na kamienną podłogę. Bark już nie krwawił, lecz nadal czułam ból. Dodatkowo ogon... choler*e katusze! Gdyby nie to, że mam tam grubą skórę... mięśnie od środka wyrwane, a kość złamana w kilku miejscach. Na szczęście ledwo widoczne. Do medyka udam się jutro. Teraz, choć na chwilę się zdrzemnę, we śnie zapomnę o bólu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz