Był słoneczny, piękny dzień. Moja siostra, Becky i ja spacerowaliśmy po łące. Nagle gromada innych basiorów zaczęła zaczepiać szczeniaki bawiące się obok. Irytowali mnie, w końcu, podszedłem do nich i powiedziałem co myślę. Wtedy basiorom puściły nerwy i skoczyli na moją siostrę. A ja na nich. Byłem tak rozwścieczony, że w swej furii zabiłem jednego z napastników. Reszta bandy uciekła w popłochu. Nagle przypomniałem sobie o siostrze. Obejrzałem się i ujrzałem leżącą na trawie Becky. Próbowałem ją ocucić, lecz było już za późno. Becky odeszła. Po całym zajściu musiałem stawić się przed wielka radą mojej watahy. Jej członkowie, zdecydowali, że muszę odejść. Zawstydzony ruszyłem w drogę. Tamtego dnia straciłem nie tylko stado, ale też jedyną bliską mi osobę.
~
Wędrowałem już jakiś miesiąc. Ciągle myślałem o Becky. Gdy szedłem powoli ścieżką, minęła mnie pewna wadera. Miała słuchawki na uszach i idąc dziarskim krokiem nuciła jakąś piosenkę. Od dawna nie widziałem żywej duszy, więc pomyślałem, że jestem na terenie jakiejś watahy. Gdy wadera mnie zobaczyła, zdjęła słuchawki i wesołym głosem powiedziała:
- Hej smutasie! Kim jesteś?
- Morro- mruknąłem pod nosem.
- A ja Amber! Miło mi! Należysz do jakiejś watahy?
- A po co ci to? Zaprowadź mnie do swojej Alfy- odpowiedziałem szorstko.
- Dobra - odparła wadera nie przejmując się moim tonem.
Amber?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz